Dlaczego nie jem mięsa

Nazwijmy sprawy po imieniu- jestem wegetarianką.
Oficjalnie od 1 stycznia, bo w Sylwestra skusiłam się na kawałek mięsa, choć wcześniej nie jadłam go ponad 2 miesiące.
Teraz znowu trochę czasu minęło i już jestem pewna, że nie tylko nie zjem więcej gulaszu, schabowego, kotleta mielonego czy pieczonego udka, ale nawet bardzo lubianej przeze mnie wątróbki i innych podrobów.
Nie zjem parówki, szynki, pasztetu czy lubianej kiedyś mortadeli.
Nie zjem galarety z nóżek, pulpetów, tradycyjnych gołąbków czy pierogów z kapustą i mięsem.


Nie jem ryb, choć całkowicie ich jeszcze nie wykluczam, bo może kiedyś będę chciała jeszcze poczuć smak łososia, ale niewykluczone, że i bez tego będę mogła spokojnie żyć.
Czy czuję jakbym sobie czegoś odmawiała?
Nieeee!!!!
Bo już mi klapki z oczu opadły.


Patrząc na wielki kawałek surowego różowego mięsa nie widzę obiadu a kawałek ciała zwierzęcia, któremu nie było dane żyć tyle ile powinno i w choć odrobinę godny sposób.
I nie piszę tego po to aby Was namawiać, po to aby komukolwiek obrzydzać mięso.
Piszę bo zapominam.
Zapominam jak ta moja przemiana przebiegała u mnie a bardzo chciałabym wiedzieć kiedy to się zaczęło i jak ewoluowało.
Chciałabym nazwać się kiedyś weganką.
W zasadzie mogę powiedzieć, że w 90% nią jestem.
Licząc powiedzmy od Nowego Roku zjadłam max 3 jajka i łącznie ze 2 szklanki mleka, czy to wypitego bezpośrednio, czy to w jakimś wypieku.
JA!
Jeszcze we wrześniu w filmiku z odpowiedziami do Liebster Blog Awards mówiłam, że nie mogłabym zostać weganką bo nie potrafiłabym zrezygnować z mleka i jego przetworów!
I na serio tak myślałam!
A czemu?
Bo wychowałam się na krowim/kozim mleku, swojskim twarogu, śmietanie, na maśle, kaszy mannie i kluskach lanych na mleku rzecz jasna.
Nigdy nie próbowałam odstawić nabiału bo byłam przekonana, że nie mogę bez niego żyć, że zbyt wiele produktów typu twarożki, jogurty, serki zjadam i po ich odstawieniu nie będę miała po prostu co jeść!
A weganizm? Abstrakcja, paranoja, wyolbrzymienie.
Weganie przesadzają, przecież kura musi znieść jajko a krowa musi zostać wydojona....
Tak, takie miałam bezpieczne, asekuracyjne podejście po to aby móc dalej cieszyć się klapkami na oczach.
Mimo, że wychowując się już na tej mojej wsi, doskonale wiedziałam czym było to mięso co pływa w rosole.
Było kurą, która biegała jeszcze 3 godziny temu po podwórku.
Kiedyś faktycznie myślałam, że wszystkie kury biegają po trawce i grzebią w ziemi a krowy pasą się na łąkach i jedyne co można hodowcom zarzucić to to, że krowy jedzą trawę tuż przy drodze.


NIE WIEDZIAŁAM, że mleczna krowa często przez całe swoje życie nie widzi słońca!
Że stoi 5 lat pasiona i dojona na zmianę, że musi wyrobić normy powyżej 20 litrów mleka czyli o 6-8 litrów więcej niż natura nakazuje, przy czym to mleko nie trafia do jej dziecka bo ono zabierane jest już następnego dnia po urodzeniu.
Krowa czuje i wie, że zabierają jej dziecko, i tak każdego roku cierpi bo je traci, a przy tym jest wycieńczona fizycznie bo cały czas wymaga się od niej aby dawała jak najwięcej mleka.
Takie tempo wytrzymuje średnio 5-7 lat, potem jej wydajność spada, opłacalność też i trafia do rzeźni na mięso 2 kategorii.
A powinna żyć nawet 20 lat i więcej
Ja tego naprawdę nie wiedziałam!!!
Głupia dałam się nabrać na te durne reklamy krówek pasących się na łąkach, szczęśliwych, machających ogonami...
Bo nasza krowa, Kalina, taki właśnie żywot miała.
A jak miała cielaka to mleko było dla niego a nie dla nas!
I tak powinno być!
A nie jest!
I ja się na to nie godzę po prostu.


Wychowałam się wśród zwierząt gospodarskich.
Mieliśmy klaczkę, kiedyś podobno też owieczek kilka, krowę, a na sam koniec, w moich już starszych latach mieliśmy kilka kóz.
Na sam koniec.


Klaczkę potrącił samochód.
Zerwała się z łańcucha na polu tuż za domem i przez czyjeś podwórko wyszła na ulicę i biegła w stronę naszego domu. 

Jechał jakiś 16 latek, oczywiście bez prawa jazdy. Zamiast zwolnić, a najlepiej zatrzymać się, on zaczął biegnącego konia wyprzedzać... 
Mićka się wystraszyła, uskoczyła wpadając bokiem na auto.
Mieliśmy ją 12 lat, złamana noga, musieliśmy ją uśpić aby nie cierpiała.
Ale koń to nie pies, nie można go zakopać pod drzewem...trzeba albo zutylizować i za to słono zapłacić albo oddać do rzeźni...Wtedy pracowała tylko moja mama i zarabiała max 1000 zł na 4 osoby więc możecie się domyślić jaką decyzję musieliśmy podjąć...
Pocieszałam się, że spokojnie zasnęła i dopiero potem przyjechali po nią. 

Już nic nie czuła.
Potem miałam mięsowstręt ale głównie jeśli chodziło o wędliny i mięsne przetwory bo bałam się, że może w nich być nasz koń...


Kozy...kozy jedzą i jedzą, są wszystkożerne, uwielbiały gazety xD
Nie wiem kto je zabijał, chyba ojciec ale nie jestem pewna...w każdym razie 2 razy widziałam mięso na stole, nawet go spróbowałam ale kozina jest bardzo specyficzna i mi nie smakowała...
Wiedziałam, że to było zwierzę, które chodziło po naszym podwórku a mimo to nie widziałam nic złego w tym, że lądowało w zamrażarce i na talerzach....
Żałuję tego, żałuję, że się nie postawiłam albo chociaż sama nie odmówiłam jedzenia tego...
Nie widziałam w tym po prostu nic złego.
Tak jest na wsi, ma się zwierzęta i czasem te zwierzęta trafiają na stół.
Kozy były u nas dosyć długo, średnio 1-2 dorosłe i czasem ich młode, które po prostu się sprzedawało. 

Ludzie kupowali je ze względu na mleko, które nie uczulało i podobno było bardzo zdrowe.
Później mój ojciec dostał od kogoś kozła.
Ten kozioł był u nas może 2 lata.
Zaczął robić się agresywny.
Pewnego dnia zaatakował mnie, uderzył w biodro i dodatkowo poobijałam się o ścianę, na którą wpadłam.
Ojciec zdecydował, że jest z nim coraz gorzej i trzeba go jak najszybciej "zlikwidować"
To jest jedyny przypadek, w którym tak bardzo żałuję, że jakieś zwierzę nie zostało od razu zabite...
Chociaż teraz po latach myślę, że można go było po prostu czasowo odizolować, może to hormony, może dało się coś zrobić aby zapobiec temu koszmarowi a jednocześnie nie zabijać zwierzęcia.
Teraz tak myślę ale wtedy z całego serca nienawidziłam tego kozła..nie za to, że mnie uderzył, a za to, że dzień później zaatakował mamę.
Podobno nawet w radiu o tym mówili jako o kolejnym przykrym wypadku z udziałem zwierząt gospodarskich, przykrym wypadku, który zabrał nam mamę.


Powinnam nienawidzić zwierząt.
Powinnam mieć żal do końca życia i tak było na początku.
Na samo wypowiedziane słowo kozioł miałam świeczki w oczach i zaciśnięte pięści z nerwów.
Ale po jakimś czasie usłyszałam jak jeden facet chwalił się jak to przyszli w trzech do nas zabić tego kozła chwilę po wypadku...

"Nie trafiło im się w szyję tylko w nogę i potem znowu gdzieś się siekiera omsknęła i wierzgał ale dobrze mu tak..."
Serce mi stanęło...
Rozpłakałam się z żalu nad zwierzęciem, którego wcześniej sama nienawidziłam.
Nikt nie zasłużył na katowanie siekierą!!!


Musiałam kiedyś o tym napisać i to z siebie wyrzucić.
Myślę, że w tak długiej notce przeczytają to tylko osoby faktycznie zainteresowane tematem...


Minęło już 8 lat, przez ten czas miałam klapki na oczach nie tylko na sprawy jedzenia mięsa ale w ogóle jakiegokolwiek racjonalnego odżywiania się.
Miałam gdzieś to co jem, jak jem, czy będę od tego zdrowa, chora czy będę świecić na zielono, czy jem zwierzęta i jak te zwierzęta są hodowane.
W nosie miałam to, jak i swoje zdrowie, liczyło się tylko aby przetrwać każdy następny dzień i być coraz dalej od tamtego koszmaru.
Przez pierwsze 2-3 lata wręcz nie chciałam być zdrowa!
Bo po co, bo dla kogo? Coś mnie niby jeszcze w życiu czeka? Nie sądzę!
Dopiero gdy poznałam Adama i wiedziałam już, że faktycznie możemy być razem, że mam już dla kogo żyć i dbać o siebie, zaczęłam znowu zwracać uwagę na to co jem.
I przestałam skupiać się tylko i wyłącznie na swoim bólu.


Cały czas mam przed oczami filmik obejrzany kilka miesięcy temu, na którym przerażone świnie pędzone są na rzeź, filmik z królikiem obdzieranym z sierści do gołej skóry i wyjącym z bólu tak rozpaczliwie, że serce się zatrzymuje, a łzy mimowolnie napływają do oczu.
Tak nie można!!!


Czemu nie widziałam tego wcześniej???
Czemu przyczyniałam się do tych procederów serwując schabowe na obiad, kupując puchową pościel, wełniane skarpetki, skórzane buty...
Czy ja faktycznie nie wiedziałam czy może udawałam bo tak wygodniej?


Nie ważne, teraz już nie mam klapek na oczach i po prostu, najzwyczajniej w świecie nie wyobrażam sobie abym mogła brać w tym nadal udział.

To tyle...












Klem, klem:*





Komentarze

  1. no niestety masz rację ale tak jesteśmy skonstruowani że w naszej diecie powinno być wszystko. Mało kto potrafi bez szkody dla organizmu mięso czy produkty pochodzenia zwierzęcego zastąpić roślinami , bo to nie proste jedno zastąpić drugim.... U moich dziadków był kogut, który mnie atakował - dziadek rozprawił się z nim szybko :((( ale bestialstwu mówię NIE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ehh ten świat jest tak skonstruowany, ludzie zawsze będą zabijać i zjadać zwierzęta, ale dlaczego robią to często w tak niehumanitarny sposób i dlaczego fundują im tak smutne i bolesne życie, dla zysku wiadomo, dlatego na mnie już nie zarobią.

      Usuń
    2. Ja miałam to samo u moich dziadków również był kogut, który wszystkich atakował. Trauma została do dziś.

      Co do diety, to każda ma swoje plusy i minusy. Jedzenie mięsa jest szkodliwe, ale również daje nam możliwość czerpania związków, których w świecie roślinnym nie ma za wiele. Każdy powinien sobie odpowiedzieć, czy jest w stanie przejść na jakąś dietę i zrobić bilans zysków i strat. Czasami potrzebna jest również wizyta u lekarza, który rozłoży nasze badania na czynniki pierwsze i odpowie, jeśli umie, jaka dietą podążyć dalej, co wyeliminować a na co położyć nacisk.
      Niech Ci ta dieta będzie na zdrowie.

      Usuń
  2. Ważne, żebyś żyła w zgodzie ze swoimi przekonaniami. Całkowicie cierpienia nie powstrzymasz, ale ile możesz zrobić, tyle robisz i masz czyste sumienie - choć cierpienie dalej istnieje. Ja jem mięso, ale ostatnio mocno je ograniczyłam. Nie czuję się gotowa na weganizm czy wegetarianizm i nie sądzę, że kiedykolwiek będę - co nie znaczy, że nie porusza mnie cierpienie zwierząt. Na razie czuję, że moje ciało potrzebuje produktów odzwierzęcych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. doskonale Cię rozumiem, sama jeszcze kilka miesięcy temu byłam a tym samym etapie i nie przypuszczałam, że tak to się potoczy że całkowicie zrezygnuję z mięsa a tym bardziej, że tak ograniczę nabiał. Ale czuję się z tym doskonale i właśnie o to chodzi!

      Usuń
  3. Sama wiem że pewnie nigdy z mięsa nie zrezygnuję, ani z nabiału i produktów odzwierzęcych - jestem świadoma jak to wszystko sie odbywa, ale też wiem jak ten świat jest skonstruowany i czuję, ze po prostu niemozliwe by bylo zapewnic wszystkim zwierzetom hodowlanym godne warunki. Wtedy mieso i inne produkty bylyby niewyobrazalnie drogie. Wiele osob musialo by z nich zrezygnowac. A nie oszukujmy sie - wiele osob bez miesa nie wyobraza sobie posiłku, nie wie jak je zastapic tak zeby byc sytym. Bez tych produktow mozna wpasc w chorobe jesli nie umie się madrze komponowac swojej nowej diety.
    Ale szanuję wybór wegetarian i wegan, nawet mam przyjaciółkę która nie je mięsa od ponad 7 lat ;) wiem ze się da :) Twoją decyzję szanuję, zwlaszcza po Twoich przejściach, ktore opisałaś. Moze majac takie doswiadczenia pisalabym inaczej.. Ale wychowana zostałam w miescie, na miesku i spółce, i choć sporo czasu spędzałam u babci na wsi, w gospodarstwie z krowa, kurami, krolikami, gesiami, doskonale wiem jak to jest jak kogut ktory pial rano po poludniu ląduje w rosole. Ale takie mam przeswiadczenie, że tak ma po prostu być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak zostaliśmy wszyscy wychowani, do tej pory słyszę jak w mojej rodzinie do dzieci mówi się "to zjedz chociaż mięsko" i sama tak jeszcze niedawno mówiłam karmiąc maluchy.
      Ale jak się tak zastanowię to gdy ja byłam mała mięso jedliśmy najczęściej tylko w niedziele- w sensie jakieś kotlety czy udka, a w pozostałe dni była zupa na korpusie lub samych warzywach, zupa mleczna, sycąca grochówka itp, więc tego mięsa i tak jedliśmy mało a najczęściej były to swoje własne kurki dlatego nikt nie wybrzydzał tylko jadł ze smakiem. Ja nie mam nic do tego, ze ludzie lubią jeść mięso ale odkąd pamiętam udka z kurczaka można kupić po 5 a nawet 4 zł z kg a łopatka wieprzowa za 9,99 to też norma i to od wielu wielu lat, wszystko idzie w górę a mięso jakoś stoi w miejscu i to wszystko "dzięki" tym strasznym warunkom hodowli- i z tym się nie mogę pogodzić:(

      Usuń
  4. Sama wiem że pewnie nigdy z mięsa nie zrezygnuję, ani z nabiału i produktów odzwierzęcych - jestem świadoma jak to wszystko sie odbywa, ale też wiem jak ten świat jest skonstruowany i czuję, ze po prostu niemozliwe by bylo zapewnic wszystkim zwierzetom hodowlanym godne warunki. Wtedy mieso i inne produkty bylyby niewyobrazalnie drogie. Wiele osob musialo by z nich zrezygnowac. A nie oszukujmy sie - wiele osob bez miesa nie wyobraza sobie posiłku, nie wie jak je zastapic tak zeby byc sytym. Bez tych produktow mozna wpasc w chorobe jesli nie umie się madrze komponowac swojej nowej diety.
    Ale szanuję wybór wegetarian i wegan, nawet mam przyjaciółkę która nie je mięsa od ponad 7 lat ;) wiem ze się da :) Twoją decyzję szanuję, zwlaszcza po Twoich przejściach, ktore opisałaś. Moze majac takie doswiadczenia pisalabym inaczej.. Ale wychowana zostałam w miescie, na miesku i spółce, i choć sporo czasu spędzałam u babci na wsi, w gospodarstwie z krowa, kurami, krolikami, gesiami, doskonale wiem jak to jest jak kogut ktory pial rano po poludniu ląduje w rosole. Ale takie mam przeswiadczenie, że tak ma po prostu być...

    OdpowiedzUsuń
  5. ja z mięsa nie mogłabym zrezygnować całkowicie. Na przykład teraz przez 4 dni nie jadłam nic mięsnego, ale wczoraj poczułam chęć na rosół,i nie ma bata, musiałam zjeść:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahh te kobiece zachcianki:):) ja mam tak z czekoladą:)

      Usuń
    2. u mnie to nie tylko zachcianki. Ja nie mogę stosować diety wegetariańskiej, czy też wegańskiej, z prostego powodu, mam ZJD i nie wchodzi w grę u mnie jedzenie strączków czy grubych kasz. Ba, ja nie mogę zjeść tych zalecanych 5 porcji warzyw i owoców. Niestety dla przeciwników mięsnej diety, mi najlepiej służy kawałek mięsa drobiowego, jajko na miękko, i twarożek. Gdybym zrezygnowała z tego umarłabym z głodu,a na pewno dostała poważnych problemów ze zdrowiem.

      Usuń
  6. Ja cały czas dojrzewam do tej decyzji. Próbowałam wykluczyć mięso na jakiś czas, ale brakowało mi solidnych podstaw, przemyślenia tematu i takiej wewnętrznej duchowej gotowości. Podobno obejrzenie filmów z ubojni bardzo pomaga, ale jestem niesamowicie wrażliwa i szczerze mówiąc... trochę się tego boję. Być może to hipokryzja z mojej strony, ale jeśli potem miałabym się zmagać z wewnętrznymi rozterkami i takim "rozdygotaniem" to nie jestem na to gotowa. Jednak jest dużo lepiej u mnie w tej kwestii, mięso jem zdecydowanie rzadziej niż kiedyś, dominują u mnie w diecie warzywa, owoce, strączki. Jeśli miałabym zacząć to od wegetarianizmu, a weganizm być może stałby się dalszym dojrzałym krokiem.
    Ale cieszę się, że Ty tak pięknie wdrożyłaś się w tę dietę, że daje Ci satysfakcję i uświadamiasz innych.
    Ja jeśli jem jajka, nabiał, mleko to tylko od Cioci, która prowadzi gospodarstwo.
    Pozdrawiam cieplutko :) Miłego, słonecznego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę że do tego trzeba dojrzeć wewnętrznie i na pewno przygotować się też odpowiednio jeśli chodzi o zmianę diety tak aby nie brakował nam białka- bo o witaminy w diecie roślinnej się nie martwię, trzeba też wypróbowywać nowe wege przepisy żeby nie żywić się samymi tekturkami wasa z sałatą:)
      Ale ta zmiana w głowie jest najważniejsza i zajęła mi 28 lat więc trochę to trwało:)
      Ograniczanie mięsa jest dobrym wstępem d wegetarianizmu, potem idzie już z górki:)

      Usuń
  7. Czy ja mówiłam już jak ja Ci zazdroszczę tak grzecznego królika - moja przy Twoim to diabeł ale wracając do treści, ja nie znoszę jeść mięsa przy ludziach, ale musiałam bo przez złą dietę wegetarianska w sensie źle dobrana w wieku 12 lat sobie zaszkodzilam, później próbowałam wegańskiej ale jak się okazało, że mam alergię na gluten to nie dało rady. Teraz 3 lata później okazuje się, że mięso mi nie służy i często po nim choruje, powoli wykluczam mięso i ryby ale zanim całkowicie wyklucza to trochę minie bo czekają mnie konsultacje z lekarzami. Nigdy w życiu bym królika nie zjadła i widząc tusze królicze w sklepach mam ochotę komuś strzelić w pysk bo u mnie w domu królik jest jak pies. Natomiast co najbardziej mnie wkurzyło to jak byłam na niemieckim w liceum i ciągle babka co tydzień musiała mówić że króliki takie pyszne, bazanty takie pyszne - a ja dosłownie biegłam do toalety wymiotować, przez 3 lata nie ogarniała czemu. Jasne że jak ktoś lubi to niech je mięso ale są granice - ona to mówiła tak jakby to jej radość sprawiało ze zwierzęta giną a ja wymiotuje. Powodzenia w diecie i zdrowia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chrupek to diabeł wcielony! udaje mi się po prostu czasem złapać go nierozmazanego, uchwycicić ten ułamek sekundy kiedy się nie rusza hehe:)a tak to torpeda:)
      Oj też jako małolata nie jadłam mięsa, schudłam, włosy sypały się garściami i straciłam okres i wszyscy mi mówili że to przez to że nie jem mięsa (nie byłam wegetarianką, po prostu unikałam tłuszczu) ale teraz wiem, że to była monotonna niezdrowa dieta oparta na białym chlebie i flipsach kukurydzianych xD
      Reakcję na nauczycielkę miałaś faktycznie straszną! Przejmowałam się zwierzętami ale nie do tego stopnia aby wymiotować z obrzydzenia. Może faktycznie rezygnacja z mięsa dobrze ci zrobi jeśli masz takie problemy po jego jedzeniu- mam nadzieję:)Jeden roślinożerca więcej zawsze cieszy:):)
      Zdrówka życzę!

      Usuń
  8. Ja też kiedyś nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele wysiłku kosztuje krowę dawanie mleka i dlatego staram się unikać produktów mlecznych (i też mam świadomość, że w obliczu obecnych warunków hodowli niczego dobrego w nich nie ma). I wkurzają mnie te reklamy, w których pokazują szczęśliwie żyjące krowy, mieszkające niemal w domu z dziećmi i dające super naturalne mleko :/
    A co do tego kozła... Nie wiem, czy po tym co zrobił, nie znienawidziłabym wszystkich kóz, choć wiem, że to nie jego wina, że był tak agresywny :(

    Dla mnie wegetarianizm to coś oczywistego, ale dla większości ludzi, oczywiste jest jedzenie mięsa - nie ważne skąd pochodzi i jakie były warunki życia zwierząt - byle kupić jak najtaniej (takie mam wrażenie, odkąd kilka razy w Tesco widziałam walkę o mięso z promocji - akurat w mojej przerwie w pracy chyba te przecenione towary wyrzucają, bo ilekroć tam jestem, trwa walka).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie znienawidziłam kóz, nadal mieliśmy jedną "Melkę" i bardzo ją lubiłam bo pocieszała mnie po wypadku na swój kozi sposób lizaniem i skubaniem włosów:) płakałam jak głupia jak zabił ją samochód:(
      Co do tego pościgu za cenami to sama jeszcze niedawno niestety w nim uczestniczyłam..."ooo patrz promocja, kupmy więcej". Na szczęście opamiętałam się:)

      Usuń
  9. Mimo, że rzadko robię mięsne posiłki, to daleko mi do wegetarianki - tym bardziej weganki. Ale nawet ja, mięsożerca, ubolewam nad losem wszelkich żywych istot, dlatego przynajmniej staram się dokonywać świadomych wyborów. Jeżeli stoję przed półką i widzę – dla przykładu – jaja z chowu klatkowego, to wolę mieć pusta lodówkę lub przejść do innego sklepu niż zaoszczędzić trzy złotówki. Nie stać mnie na permanentne kupowanie wyłącznie BIO produktów, ale w miarę możliwości dbam o to, co wrzucam do sklepowego kosza,choć nie zawsze są to rzeczy droższe (ostatnio nawet przerzuciłam się na inny papier toaletowy – z recyklingu ). Będę czepialska, ale ryby i owoce morza to też mięso. Ponadto, warto pamiętać, że rośliny również żyją (i nie chodzi mi o spekulacje na temat odczuwania bólu), a mimo to codziennie lądują na kanapkach, w zupie lub pod naszymi butami… W mojej opinii najważniejsza jest świadomość i życie w zgodzie z samym sobą. Amen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim zrezygnowałam z mięsa przerzuciłam się na jajka i kurczaka z wolnego wybiegu ale najgorzej było z wieprzowiną bo nie jest oznaczona jako "ze świnki która żyła w dobrych warunkach" i to po wieprzowinie miałam największe wyrzuty sumienia. I zgadzam się, ze ryby to też mięso- nigdy nie rozumiałam gdy ktoś mówił "nie jem mięsa jem same ryby" xD Ale to jest jakaś odmiana wegetarianizmu która dopuszcza jedzenie ryb, nie pamiętam jak się nazywa. W każdym razie jak sobie furtkę do łososia zrobiłam żeby nie czuć spiny że sobie czegoś odmawiam- a z doświadczenia wiem że jak sobie daję na coś przyzwolenie ale wolałabym tego jednak unikać to w rezultacie ie jem tego wcale i mam święty spokój bo i bez spiny i bez wyrzutów sumienia:)- czyli pewnie tego łososia już nie zjem:)
      Amen:)

      Usuń
    2. Takie podejście do sprawy lubię. Zresztą, kiedy uciska nas skorupa przyzwoitości, to warto porozpychać ją nieco, przełamać się i napisać o tym co czujemy - to dobry sposób na poznanie innych i weryfikacja samego siebie :) PS. Mado, od początku wyczułam, że mądra z Ciebie Babeczka i czytając kolejne wpisy, komentarze tylko udowadniasz mi, że to prawda :) Trzymaj się ciepło!

      Usuń
    3. :*:) ściskam mocno)

      Usuń
  10. Wydaje mi się, ze ten post był Ci potrzebny.... chyba potrzebowałaś opowiedzieć o tym aby wewnętrznie poczuć się lżej, lepiej....
    Według mnie do tej decyzji (przejścia na wegetarianizm/weganizm) trzeba dojrzeć - trzeba być na to gotowym psychicznie a czasem i fizycznie (bo czasem ze względów zdrowotnych nie jest on wskazany). Ta decyzja musi wyjść od nas samych, jednak trzeba to zrobić z głową aby nie zaszkodzić swojemu organizmowi.
    Ważne by żyć w zgodzie z samym sobą, aby postępować tak by wewnętrznie czuć się szczęśliwym, czuć się dobrze...
    To, ze miałaś przykre wspomnienia ze zwierzętami tak jak z tym kozłem, wcale nie oznacza, ze powinnaś znienawidzić zwierząt. Mnie kilka razy ugryzł pies, moją siostrę również. Nie raz zostałyśmy "uszczypnięte" przez kaczkę, którą trzymał dziadek a mimo tego nie czułyśmy do nich niechęci, zniechęcenia, czy anty sympatii ;) Zwierząt nie lubią i nienawidzą tylko osoby, którym brak wrażliwości, osoby nieczułe a Tobie tych uczuć nie brakowało i nie brakuje ;)
    Bardzo cieszę się, ze w Twoim życiu pojawił się Ktoś, kto sprawił, że odzyskałaś chęć do życia, chciałaś wrócić do pełni zdrowia, pełni sił... ciesze się, że znalazłaś swój "złoty środek", taką receptę na zdrowie i szczęście i że zaczęłaś je realizować :)

    Odpowiadając na Twoje ostatnie pytania. Wydaje mi się, ze tak jak większość po prostu o tym nie myślałaś, odganiałaś te sprawy na dalszy plan... wiele osób tak postępuje. Moja mama kiedyś mi powtarzała "jakbyśmy zastanawiali się nad tym z czego co jest zrobione, to niczego byśmy nie jedli" - teraz sama mięso je sporadycznie, tyle co nic. A jak słyszy coraz więcej o zaletach diety wegetariańskiej i wegańskiej o tym jak jest korzystna dla zdrowia to zaczyna chwalić mój wybór. Może kiedyś sama zdecyduje się na wegetarianizm lub weganizm :)

    Od siebie życzę Ci dużo, dużo dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj był mi potrzebny i to bardzo!
      Zgadzam się w 100%- to nie jest takie hop siup postanowić "od jutra nie jem mięsa" i już, miałam kilka takich podejść z rezultatem takim, ze po 2-3 miesiącach wracałam do mięsa. A teraz jest inaczej bo mimo, że jeszcze te 2-3 miesiące od Sylwestra nie minęły to wiem już, że mięsa nie zjem bo zmiana zaszła w głowie a nie tylko w postanowieniach.
      Mnie pies pogryzł raz i nie spowodowało to rozbudzenia we mnie nienawiści ale za to już chyba zawsze będę się bała biegnących w moim kierunku psów (a przed pogryzieniem nie bałam się nic a nic!)
      Ehh nie wiem co by ze mną teraz było gdyby tego mojego Adaśka nie było!
      Myślę, że do tego czy mamy opory przed jedzeniem mięsa przyczynia się najbardziej wychowanie i to co jedzą rodzice. Teraz się dziwię jak mogłam nie widzieć że coś jest nie tak w zjadaniu swoich własnych kurek ale wtedy cieszyłam się po prostu, że mamy smaczny posiłek i w końcu mogę zjeść dobre mięsko- bo mięso jedliśmy wtedy w zasadzie tylko w niedzielę.
      Ale teraz też nie myślę o tym co robiłam kiedyś, ważne że teraz mam spokojne sumienie:)
      Wzajemnie Kochana!

      Usuń
    2. I dobrze, ze to z siebie "wyrzuciłaś". Pomogłaś sobie i z pewnością pomożesz, dasz do myślenia wielu osobom, którzy przeczytają ten post :)
      Jedni potrzebują więcej a inni mniej czasu. Tobie wystarczyły te 2-3 miesiące. Ten okres wystarczył aby zmiana dojrzała w Tobie, ale też by Twój organizm odzwyczaił się od produktów mięsnych.
      Czasem takie przeżycia pozostawiają traumę, ale nic nie jest niemożliwe... ten lęk może z czasem zniknąć i mam nadzieję, że u Ciebie zniknie ;)
      Ale Twój Adaś z Tobą będzie - zawsze i wszędzie :)
      Coś w tym może być, rodzice chyba nigdy nie mówią dzieciom co jest na ich talerzu... nie powiedzą, że w tej chwili na obiad zjadają kurkę z którą dwa dni temu bawiło się ich dziecko. Nawet gdyby dziecko o to spytało, to najprawdopodobniej wymyślili by jakąś historię na poczekaniu. Czasem zależy też do od sytuacji finansowej rodziny. Nasi dziadkowie i rodzice wychowali się też w innych czasach i mają inne podejście do tego typu spraw, chociaż z drugiej strony drugiej strony na to też nie ma reguły (jeśli będziesz chciała to w skrócie opowiem Ci jak to wyglądało u mnie).
      I dobrze, ze nie myślisz bo to już nie ma znaczenia. Liczy się to co jest teraz, to co będzie i abyś czuła się szczęśliwa ;)

      Usuń
  11. ja tez nie jem mięsa, ale głownie dlatego ze moje kubki smakowe nie tolerują tego smaku. Też wiele czytałam o zwierzętach i o tym jak je każą. Jest to smutne. Ale fakt faktem człowiekowi mieso potrzebne do zycia ...
    Nie chce sie wypowiadac w tej kwestii bo kazdy ma indywidualne podejscie do tej sprawy, ale Tobie gratuluje podejscia :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo się cieszę z Twojej decyzji, ja z mięsa zrezygnowałam już prawie dwa lata temu, nie ciągnie mnie do niego, ale wegetarianka nie mogę siebie nazwać bo czasami pojawiają się mnie ryby. :) Piękny post.

    OdpowiedzUsuń
  13. Takie posty czyta się w szczególny sposób, bo słowa są autentyczne i płyną prosto z serca. Cieszę się, że mogłam poznać Twoją historię tak dokładnie. Miałam kilka podejść do wegetarianizmu, ale jeszcze widocznie nie pora na mnie, bo ciągnie mnie do mięsa.
    Życzę Ci wszystkiego dobrego, dużo radości i miłości na codzień :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozpłakałam się, czytając. Nie wiedziałam, że to był TAKI wypadek... Straszne. Bardzo Ci współczuję...
    Ja nie jem mięsa od jakiegoś roku, choć wcześniej myślałam o tym, ale jakoś nie podejmowałam decyzji. Masz rację - do tego trzeba dojrzeć. U mnie to poszło bardzo łatwo, bo wcześniej przeszłam na zupełnie inny sposób odżywania w związku z Hashimoto, a mięso jakoś samo odpadło. Nie zrezygnowałam całkiem z produktów odzwierzęcych, jem jajka - od znajomych kur, które pasą się na moim kompoście. Sporadycznie jem kozi ser - od Kanionka (cudowny blog) - te jej kozy są po prostu hodowane z miłością, dlatego kiedyś sobie zamówiłam ten serek u nich - pierwszy raz w życiu - i posmakował mi. Ale z innego źródła nie kupuję, bo nie wiem, jak obchodzono się z kozami. Od czasu do czasu jem też ryby. Ale do mięsa nie wrócę.
    Ludzie często wolą nie wiedzieć, nie chcą wiedzieć. Bronią się przed wchodzeniem w te sprawy głębiej - bo tak łatwiej chyba, nie trzeba zmieniać nawyków i przyzwyczajeń. A jeszcze kiedy nie ma się poparcia u partnera, rodziny, kiedy trzeba gotować mężowi i dzieciom, którzy nie obejdą się bez kotleta...
    Ale kiedy wzrasta poziom świadomości, wszystko da się zrobić:)
    Pozdrawiam Cię serdecznie, wszystkiego dobrego Mado:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie jemy mięsa głównie z powodów zdrowotnych. Też wychowałyśmy się na wsi i mięso czy ubój zwierząt był dla nas normą. Jednak z perspektywy czasu widzimy to już w nieco innych barwach. Nie sądzimy, że naszą wegetariańską dietą zmienimy świat ale przynajmniej nie mamy poczucia, że jakiś zwierzak jest specjalnie dla nas zabijany. Z drugiej strony jemy jajka, mleka już nie pijemy, czasem jadamy twarożki czy jogurt naturalny- raz na tydzień. Ale jaja są od naszych kur, które tato karmi tradycyjnie, tnie trawę, kończynę i lucernę, codziennie wypuszcza kury do dużego ogrodu i nie wyczuwamy w tym nic złego. Może kiedyś wykluczymy zupełnie nabiał bo coraz bardziej go ograniczamy ale nasza słabość do serników nam na to na razie nie pozwala xD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty